XVI Elizabeth

Złapała się na tym, że wystawia język. Zdarzało jej się to przy żmudnych zadaniach, które wymagały pewnej precyzji. Przy zakładaniu nowych hodowli komórkowych trzeba być bardzo ostrożnym i starannym – zakontaminowanie prób na tym etapie w zasadzie dyskwalifikowało cały eksperyment.

Było jej gorąco. Pomieszczenie w którym pracowała było małe, stały w nim dwie komory laminarne. Powietrze kierowane było przez wentylatory prosto na nią. Temperatura zbliżała się do trzydziestu stopni. Ostre światło nieco ją raziło, a ciało trochę pociło pod fartuchem.

Drzwi lekko się otworzyły i w szparze pojawił się Drake.
- Ile ci jeszcze zejdzie? – spytał.
- To już ostatnia butelka – odparła. Maseczka na twarzy zniekształciła jej głos. Drake uniósł kciuk i zniknął za drzwiami.

Generalnie nie lubiła, gdy się ją popędzało. Uprzedziła wszystkich, by jej nie przeszkadzać – tylko dzięki temu mogła wyrobić się w określonym przez siebie przedziale czasowym. Skoro Drake się niecierpliwił, musiało istnieć coś, czym koniecznie musiał się z nią podzielić.

Z ulgą umieściła butelki w cieplarce. Posprzątała po sobie, zapaliła lampę UV w pomieszczeniu i skierowała się do pomieszczenia socjalnego. Zdjęła z siebie fartuch i chwyciła kubek zimnej kawy.

- Nie wiem, czym tak się emocjonujesz, Drake – mruknął profesor Henderson. Był w złym humorze, bo ktoś obił mu jego samochód. – Elizabeth, Drake twierdzi, że miał dzisiaj niespodziewanego gościa.
- Ostatnio dużo tych niespodziewanych gości – odparła.
- Och, ten był zupełnie niezwykły – brnął Drake. – Myślał, że go nie zauważyłem.
- Ale go zauważyłeś. Ty to lubisz wprowadzać napięcie.
- Przyszedł na twój wykład, ale się zawiódł.
- Powiesz mi w końcu, o kogo chodzi? – Zaczynała się niecierpliwić.
- Michael, wyobrażasz to sobie?

Kubek mało nie wyślizgnął się jej z rąk. Drake wykazał się w tej kwestii niezłym refleksem.
- Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku! – wykrzyknęła. – Jak on może sobie tak po prostu przychodzić na moje wykłady? Ale miałam farta, że mnie tam nie było.
- Jakbyś zareagowała?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale czy muszę ci przypominać, że ja się tego człowieka panicznie boję?

Ona i Dan wtajemniczyli Drake’a w pewne wydarzenia z przeszłości Elizabeth. Zawsze była to jeszcze jedna osoba do obrony.
- Dobijał się tu dzisiaj – wtrącił profesor niedbale.
- Jak to: dobijał się? – Teraz była poważnie zaniepokojona.
- Dzwonił, podał się nawet za kogoś z twojej rodziny.
- Nie wierzę…
- Ale nie ze mną te numery. Wyczuję kolesia na kilometr, nawet przez telefon.
- Bohater Dan Henderson – rzuciła z przekąsem. – Najpierw Charles, teraz Michael… Kto jeszcze przyjdzie? Świrnięty doktor Wright?
- Charlie był na twoim wykładzie? – Drake był zaskoczony. Wyglądało na to, że pozytywnie.
- On nie lubi być tak nazywany – mruknęła.
- Wiesz o nim dość dużo jak na taką antypatię.
- Przyjaźnili się kiedyś – rzekł profesor. – Nie miałeś czegoś zrobić?
- Muszę to robić teraz?

Elizabeth uśmiechnęła się pod nosem. Drake był siostrzeńcem Dana i dostał tę pracę po znajomości. Nie popierała takiego nepotyzmu, ale przecież sama dostała pracę na tej samej zasadzie. Dan traktował czasem siostrzeńca jak dzieciaka, mimo że ten był od Elizabeth starszy o pięć lat. Było coś niezwykle uroczego w tej relacji. Ponadto profesor był niezwykle skuteczny w rozporządzaniu Drakiem. Gdy nie był w niczym potrzebny, wynajdywał mu jakieś zajęcie, a gdy jego obecność była niepożądana – jak na przykład w tym momencie, gdy rozmowa schodziła na niebezpieczne tory – też wynajdywał mu jakieś zajęcie.

- Pewnie sądzisz, że zachowuję się nieracjonalnie. Paranoidalnie wręcz.
- Elizabeth, obserwowałem cię, jak dorastasz – powiedział profesor poważnie. – Jak najbardziej masz prawo czuć się nieswojo w obecności Michaela. Pamiętaj, że nigdy nie pozwolę mu przekroczyć progu tej katedry.

Cieszyła się, że ktoś w końcu się o nią troszczy, z drugiej strony było na to już trochę za późno. Była dorosłą kobietą i powinna sama sobie radzić z tego typu rzeczami. Znów poczuła, że przeżywa swoje życie w odwrotnej kolejności – dorosłość w dzieciństwie, a dzieciństwo dopiero w dorosłości.

***

Nie mając nic lepszego do roboty, zajrzała do Marge, która akurat ochrzaniała kucharzy za to, że się grzebią.
- Och, Elizabeth, skarbie – zawołała rudowłosa kobieta pojawiając się za barem.
- A ci za co oberwali? – spytała rozbawiona.
- Och, myślą, że są na wakacjach w egzotycznym kurorcie. Co ci podać?

Widziała po jej minie, że była zdecydowana odmówić jej jakiegokolwiek alkoholu, bo nie było jeszcze piętnastej.
- A uraczysz mnie domowym kompotem?

Marge roześmiała się na głos. Nie dysponowała kompotem, więc nalała jej soku. Oczywiście uwaga Elizabeth miała w sobie dużo sarkazmu, ale brak alkoholowego zacięcia wczesnym popołudniem dobrze wróżył.
- Mam nadzieję, że Dan nie jest tak okropnym szefem jak ja.
- Mam dziwne wrażenie, że to teraz ja jestem szefem.
- Czyżby?
- Dan siedzi zamknięty w swoim gabinecie i tylko okazjonalnie rozstawia wszystkich po kątach. Całą brudną robotę odwalam ja.
- Tego należało się spodziewać.
- Dlatego to uwielbiam.

Marge uniosła brwi. Pierwsze słyszała, by ktoś cieszył się z nadprogramowej pracy.
- Po prostu nie mam czasu przejmować się Charlesem, Michaelem, całym tym bagnem…
- I wywołałaś wilka z lasu.

Do lokalu wszedł Charles ze zmierzwionymi włosami. Elizabeth odwróciła wzrok i odruchowo zaczęła składać serwetki.
- Marge, zapakuj mi coś na wynos – rzucił od niechcenia.
Elizabeth poczuła na sobie jego spojrzenie. Marge zniknęła w kuchni, zostawiając ją samą na pastwę Charlesa.
- Nie pomyślałeś o tym, by samemu sobie gotować? – wymsknęło jej się.

Charles zaśmiał się pod nosem.
- Tak po prawdzie, to jestem beznadziejnym kucharzem.
- Ale pieczesz całkiem dobrze.
- Matka mnie tego nauczyła.

Wzmianka o matce była dla niego bolesna. Postanowiła jak najszybciej zmienić temat, skoro już musiała z nim rozmawiać.
- Zmówiliście się razem z Michaelem? Będziecie przychodzić na moje wykłady na zmianę i wymieniać się notatkami?
- Nie wiem, o czym mówisz.

Naprawdę nie wiedział.
- Michael dziś przyszedł na mój wykład. Całe szczęście nie ja go prowadziłam.
- A co by się wtedy zdarzyło?
- Nie mam pojęcia. Uciekłabym? Zapadła się pod ziemię? Zsikała w gacie?

Ostatnia uwaga go rozbawiła. Ją w zasadzie też. Jak to jest, że nie widziała się z nim tyle lat po tym, jak urządził z jej życia piekło, a teraz stali razem przy barze i gawędzili jak starzy znajomi? Jak gdyby kiedykolwiek byli znajomymi?

- Ale to na pewno był twój pomysł – drążyła. – Napuściłeś go na mnie.
- Absurd – bronił się. – Wtedy przyszedłem, bo zaprosił mnie Dan. A Michael jest za głupi na twoje wykłady.
- Nie słódź mi tutaj. Dlaczego Michael przyszedł? Ponadto dzwonił do katedry. Bardzo chciał mnie dorwać.
- Zgaduję, że to wszystko tak czy siak sprowadza się do mnie. Przez to że zerwałem się z pracy.
- Czyli to jednak moja wina.
- Michael wtedy przyszedł, a ja wdałem się w głupią pyskówę z moim ojcem.
- A on połączył to ze mną.
- Stwierdził, że zachowuję się tak od czasu twojego powrotu.
- Ale tak naprawdę chciałeś to zrobić od dłuższego czasu.

Uniósł brwi. W tej chwili zapewne musiał się czuć jak jeden z jego pacjentów.
- Charles, nie uwierzę, że mój powrót tak po prostu zmienił cię w niegrzecznego chłopca.
- Po prostu przelał czarę goryczy.
- Więc zamierzasz zwalić to wszystko na mnie? Tylko patrzeć, jak zaraz będę miała doktorka na karku.
- Po prostu nie chcę popełniać tych samych błędów w kółko.

Właśnie się przyznał, że wszystko, co dotychczas robił, było błędem. Zabrzmiał prawie jak przeprosiny. Chociaż wolałaby oficjalne oświadczenie. Robili małe kroczki. Pomalutku, do przodu.

Po raz pierwszy od tylu lat znajdowała się obok Charlesa, swojej nemezis z dzieciństwa. Po raz pierwszy poczuła, że nie musi się go obawiać. Po raz pierwszy poczuła wobec niego coś zupełnie innego niż dotychczas. W jego spojrzeniu było mnóstwo smutku, za którym kryły się jego złe uczynki z przeszłości. Jego spojrzenie mówiło: „Nie mogłem ci pomóc”, zupełnie jak spojrzenie jego matki za każdym razem, gdy spotykała ją w sklepie czy też na poczcie. Połączyła je milcząca zgoda na to, co się działo. Matka Charlesa mogła się postawić doktorowi Wrightowi, mogła od niego odejść, zabrać Charlesa i zacząć nowe życie bez przemocy domowej. Zaczęła nowe życie – umierając.

Możliwe, że to Charles trzymał ją w tej sytuacji. Dlaczego nagle niby coś się wydarzyło, gdy ten był na studiach? Elizabeth wykluczała samobójstwo, a nieszczęśliwy wypadek nie brzmiał zbyt wiarygodnie. Na nieszczęście, doktor Wright uchodził za wzorowego obywatela, nikt nie wiedział, co się dzieje w jego domu. Jedyną osobą, która mogła cokolwiek podejrzewać, była Elizabeth, bowiem tylko ona widziała na ciele Charlesa siniaki, które nie powstają podczas chłopięcych zabaw.

Marge przyniosła torbę z kilkoma pudełkami z jej specjałami. Zawsze dodawała coś od siebie. Po śmierci matki Charlesa i jego powrocie do rodzinnego domu roztoczyła nad nim coś na kształt matczynej opieki. Przychodził do niej często coś zjeść, czasem brał na wynos, a ona pilnowała, by zawsze było smaczne.
- Dzięki, Marge – powiedział. Brzmiał, jakby był zmęczony. 

Dla niej ta rozmowa też była wyczerpująca. Tak bardzo chciała mu wykrzyczeć prosto w twarz wszystkie jego winy. Chciała usunąć z jego spojrzenia smutek, to jego przekonanie, że nie mógł jej w żaden sposób pomóc. Chciała zadać mu ból, by choć w części poczuł się jak ona. To wszystko jednak było nieodpowiednie, nie mogła tego tak po prostu zrobić. Znajdowała się w miejscu publicznym, naraziłaby się tylko na śmieszność. Zupełnie jak za dawnych lat.

- Całkiem miło się nam gawędziło – skłamał. Najwyraźniej nie widział innego sposobu na zakończenie tej rozmowy.
- Nie nazwałabym tego pogawędką – odparła twardo. – A już na pewno nie miłą.
Skinął głową, przyznając jej rację. Widać było, że miał zamiar ulotnić się jak najszybciej. Rzeczywiście, gdy nic nie dodała, po prostu wyszedł.

- Martwię się o niego – rzuciła Marge.
- Coś nie w sosie?
- Nie chodzi o zły humor. Choć może o niego. Wygląda, jakby miał depresję.
- Bo ją ma. Zapewne. Poznam swego.
- Myślisz, że to coś poważnego?

Ukryła głęboko urazę spowodowaną faktem, że Marge troszczyła się teraz bardziej o Charlesa i że zignorowała aluzję o jej własnej depresji.
- Jak długo to już trwa? – spytała.
- Od twojego powrotu. 
- Naprawdę nie sądziłam, że spowoduję tyle zamieszania.
- To bardzo dobrze, słonko – przyznała Marge. – Każdemu z nas należy się drobna odmiana.

Wiedziona nagłym impulsem, wyszła z lokalu, zostawiając Marge szczerze zdziwioną. Ostatecznie ciężko było ostatnio było o normalność.

Komentarze

Popularne posty