XXXVII Charles

Tylko spokojnie, teraz ostrożnie, nie nadepnij jej na stopę. Przestań się pocić! Rany, ludzkie ciało jest wprost nieznośne… Charles denerwował się okropnie. Co tu dużo mówić – wyszedł z wprawy. Wcześniej nie zwykł się bawić uprzejmości tego typu, zatem przejawiał pewne braki w kurtuazji.

- Charlie, odnoszę wrażenie, że się denerwujesz – powiedziała Elizabeth, gdy poruszał się niemrawo kompletnie nie do taktu. „Charlie” wybudziło go z tego nieprzyjemnego snu.
- Krążymy wokół siebie jak dwa nieśmiałe pingwiny – stwierdził Charles z krzywym uśmiechem.
- A między nami zmieściłaby się jeszcze jedna para.
- Czyli jest idealnie?
- Zdecydowanie, tak jest najbezpieczniej.
              
Charles przyciągnął ją bliżej do siebie i ostrożnie objął w talii. Oburzona tą samowolą wydęła policzki, lecz nic nie mogła na to poradzić. Zwalczył w sobie resztki nieporadności i sprawnie poprowadził partnerkę, jakby wcale nie miał do czynienia z Elizabeth.
              
Niemal wyczuwał przeskakujące pomiędzy nimi iskry. Zamiast skryć się za kurtyną krwi rozpaczliwie dudniącej w naczyniach krwionośnych, otoczył ich oboje wyimaginowanym kokonem. Cały świat poza nimi przestał się zupełnie liczyć. Zapomniał, że wokół tańczyli inni goście, a Stephen uważnie się im przyglądał.
              
Udało mu się nawiązać kontakt wzrokowy z Elizabeth. W jej oczach dojrzał strach, który zdołała jednak opanować. Mały krok dla ludzkości, lecz wielki dla niej. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, choć wyszło mu to dość koślawo, czym jeszcze bardziej ją zdeprymował.
              
Na bal maturalny poszedł bez pary, lecz i tak zaliczył kilka tańców z Harriett. Wpatrywała się w niego jak w obrazek, jakby był jej księciem z bajki. Oczywistością było, że nie należał do tego gatunku, o czym zdał sobie sprawę nieco później. Dziewczyna była niepocieszona – miała nadzieję zostać królową balu, a osiągnąć to mogła jedynie z Charlesem u boku. Zapomniała jednak, że gdziekolwiek pojawił się Michael, to on królował.
              
Nijak nie było po nich wtedy widać, że całkiem niedawno się rozstali. Do Harriett najwyraźniej owa rewelacja nie dotarła, a Charlesa to wybitnie męczyło. Każdy taniec z byłą dziewczyną był jak droga krzyżowa, Michael natomiast bawił się znakomicie, oglądając udrękę przyjaciela.
              
Na szczęście znajdowali się z Elizabeth w bezpiecznej odległości od Michaela, byli za to niebezpiecznie blisko siebie. Starał się tego po sobie nie pokazać, sam zresztą nie do końca rozumiał swoje odczucia. Nie rozumiał, w jaki sposób mogły się wykształcić, skoro uparcie zamykał przed nimi drzwi w swoim umyśle.
              
Delikatnie ujmował jej dłoń, czując przyjemne ciepło na swojej skórze. Ciężar jej drugiej dłoni spoczywał mu na ramieniu. Zdawali się płynąć w powietrzu, a świat wokół stał się nieco zamazany. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Przyglądał się plamkom na jej tęczówkach, jakby odkrywał coś niezwykłego.
              
Powoli na jej twarzy wykwitł uśmiech. Przymknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, nie było w nich strachu. Po raz pierwszy patrzyła na niego z prawdziwą sympatią. Zachłysnął się swoim szczęściem. Nie tylko uzyskał przebaczenie od babci i niespokojny duch matki, którego pielęgnował w pamięci, w końcu zaznał spokoju, lecz także był tu z Elizabeth, która nie pałała już do niego żądzą mordu. Odniósł wrażenie, że może nawet troszeczkę go polubiła. Oczywiście istniało duże prawdopodobieństwo, że ta idealna bańka pęknie, gdy skończy się piosenka.
              
Przerwały im gromkie oklaski. Charles zamrugał i zorientował się, że wszyscy przyglądali się im z boku. Zostali zatem jedyną tańczącą parą na parkiecie. Elizabeth skłoniła się lekko przed tą cudaczą publicznością, ledwie skrywając rozbawienie.
              
Trwało to zaledwie chwilę. Zaraz wszystko wróciło do normalności, Elizabeth gdzieś przepadła, a Stephen wcisnął Charlesowi kieliszek z winem.
- Mój drogi, jeśli to nie jest miłość, to ja już sam nie wiem, co nią jest – wymamrotał, szczerząc się głupkowato.
- Uparłeś się na nas, co? – Charles opróżnił kieliszek za jednym zamachem. – To tylko chwilowe zawieszenie broni.
- To nie wyglądało jak zawieszenie broni.
- To było zawieszenie broni i jeśli powiesz coś jeszcze w tym temacie, wsadzę cię na drzewo i je podpalę.
- Mój drogi kuzynie! Nie w szczepionkę!

***

Zapukał cicho do drzwi pokoju Elizabeth. Nie doczekał się odpowiedzi. Wszedł ostrożnie do środka. Elizabeth spała, posapując miarowo. Owinęła się ciasno kokonem kołdry. Czoło miała zmarszczone, jakby rozmyślała we śnie nad czymś trudnym. Może rozwiązywała jakiś problem w laboratorium, lub męczyła się nad skomplikowanym sudoku.
              
Nie zgasiła światła i Charles zaczął się zastanawiać, czy nie bała się tymczasem ciemności. Głupstwo, nie była przecież małą dziewczynką. Tak naprawdę musiała dorosnąć w ekspresowym tempie. To naprawdę okrutne, że to on się do tego przyczynił.
              
Dziewczyny w jej wieku powinny być pogodne, czarujące i otwarte na cały świat. Elizabeth chadzała ze swoją własną chmurką burzową, lecz nigdy nie zabierała parasola. Podświadomie odpychała od siebie ludzi, dlatego sprawiała wrażenie samotniczki. A jednak wyglądała na samotną, gdy rozmawiała z Joanne i Stephenem na przeróżne tematy. Miał nadzieję, że fotograf zrobił jej kilka zdjęć, żeby mógł udowodnić jej samej, że nie była zawsze smutnym ptysiem.
              
Zgasił lampę przy łóżku, lecz nie mógł zmusić się do wyjścia z pokoju. Dobrze wiedział, że nie powinien tu być. Stanowił zagrożenie, a we śnie była taka bezbronna. Skuliła się jeszcze mocniej, podświadomie go wyczuwając. Wyszedł najciszej, jak umiał, mając nadzieję, że nikogo nie spotka na korytarzu.
              
Padł ciężko na łóżko w swoim pokoju. Był zmęczony tańcami, a szczególnie jeden go wyczerpał, bowiem wymagał od niego nie tylko zaangażowania fizycznego. Utrzymanie nerwów na wodzy wiele go kosztowało.
              
Coś, co nie mogło być poduszką, uwierało go w policzek. Ktoś podrzucił mu bukiet białych peonii w okrutnym żarcie. Mógł to być jedynie Stephen, bowiem był to bukiet ślubny Joanne. Wciągnął delikatną nutę kwiatów i tymczasowo odroczył awanturę. Gdyby chciał ją wszczynać, musiałby wstać, powlec się do kuzyna, a ten mógł być zajęty bądź kompletnie zalany. Z awantury nic by nie wyszło, pozostałby jedynie lekki niesmak w ustach, a babcia Darcy dorzuciłaby jeszcze coś od siebie.
              

Charles poczuł, że cały świat się na niego uwziął, choć wizje przed nim snute nie należały do najgorszych. Wybrał najprzyjemniejszy aspekt i odwrócił go na drugą stronę, by wyobrazić sobie to, przez co przechodziła Elizabeth. Choć zapewne musiałby to przemnożyć jeszcze przez jakąś niewyobrażalnie dużą liczbę.

Komentarze

Popularne posty