XII Michael
Postanowił, że sprawi przyjacielowi niespodziankę i wpadnie na niezapowiedzianą wizytę. Zjawił się w poczekalni. Recepcjonistka od razu przybiegła z kawą.
- Charles jest u siebie? – spytał, przyjmując kawę. Nigdy nie poświęcał zbyt wiele uwagi tej kobiecie o myszatych włosach i okularach o grubych szkłach. Była taka przeciętna i nieciekawa.
Poprzednia recepcjonistka straciła pracę po tym, jak wdała się w romans z doktorem Wrightem. Charles nieco się zdenerwował i powiedział, że nie będzie tolerował takiego zachowania, nie w pracy.
- Obawiam się, że nie – odparła recepcjonista z przestrachem.
- Wyszedł?
- Nie pojawił się wcale – powiedział doktor Wright stając w drzwiach swojego gabinetu. Ostatni pacjent właśnie wychodził.
- Nie mówisz serio.
- Mówię całkiem serio. Zaczynam się obawiać, że coś mu się stało. Nie odbiera telefonu, a opuszczanie pracy bez zapowiedzi jest kompletnie nie w jego stylu.
- Myślałeś o zadzwonieniu na policję? Może zaginął gdzieś w akcji?
Zanim zdążyli podjąć jakąś akcję, w drzwiach pojawił się Charles. Przed chwilą Michael wyobrażał sobie go jako małego buntownika ze zmierzwionymi włosami i rozwiązanym krawatem, ściskającego w dłoni butelkę jakiegoś mocnego alkoholu. Zamiast tego ujrzał go czyściutkiego, z porządnie zawiązanym krawatem z ponurą miną.
- Dobry boże, Charles, nie przyszło ci do głowy zadzwonić? – zawołał doktor Wright.
Charles podszedł do nich niespiesznie. Minął recepcjonistkę, która aż skuliła się pod wzrokiem mężczyzny. Michael wyczuł, że coś jest nie tak, ale nie miał pojęcia, z czym to się mogło wiązać. Nie widział się z przyjacielem szmat czasu, a teraz on był jakiś inny. Teraz nie mógł nicze-go wywnioskować z wyrazu jego twarzy ani postawy.
- Jakoś wyleciało mi to z głowy – odparł Charles głosem wypranym z uczuć. Musiał stosować naprawdę dobry proszek do prania.
- Sądziliśmy, że coś ci się stało!
- Jak widać nic mi nie jest.
- Charlie, gdzie byłeś? – spytał Michael twardym głosem. Dziś to on był złym gliną.
- W Londynie – rzekł ten szczerze.
- Co do diaska robiłeś w Londynie?
- Musiałem coś załatwić. Zresztą, nie powinno cię to obchodzić.
- Nie powinno mnie obchodzić. Ok.
Michael podszedł do przyjaciela i przyłożył dłoń do jego czoła, sprawdzając, czy nie ma tymczasem gorączki. Nie potrafił inaczej wyjaśnić tego dziwnego zachowania.
- Podsumujmy: nie pojawiłeś się w pracy, nie zadzwoniłeś, nie dałeś znaku życia i wybrałeś się na spontaniczną wycieczkę do Londynu – powiedział doktor Wright.
- Ostatnie pytanie – wtrącił Michael. – Co ćpałeś?
Charles parsknął śmiechem.
- Jedynymi zakazanymi substancjami, które dziś zażyłem była kawa, pączek i chipsy o smaku kebaba, i tylko dlatego że sam ich sobie zwykłem odmawiać.
- Co jest z tobą nie tak, Charlie?
- Tutaj to ja chyba zadaję takie pytania. Czyżbyś chciał zostać moim terapeutą?
- Jeśli dzięki temu wyduszę z ciebie kilka sensownych odpowiedzi, to tak.
- Synu, musiałem odwołać wszystkie twoje wizyty, gdyż doszedłem do wniosku, że już się dziś nie pojawisz.
- Jak mądrze – sarknął Charles niemal niezauważalnie. Jednakże znajdował się w obecności dwóch osób, które znały go bardzo dobrze, więc nie przemknęło to niezauważone.
- Muszę ci przypominać, że tu pracujesz? – rzekł doktor Wright ze zniecierpliwieniem.
- Oczywiście, że nie, ojcze. Musisz jednak zrozumieć, że czasem może mi coś wypaść, a ja nie jestem już małym chłopcem, by tłumaczyć ci się ze wszystkiego.
Michael otworzył usta ze zdziwienia. Mały buntownik był teraz całkiem sporym buntownikiem. Charles nigdy nie sprzeciwiał się ojcu, był wręcz wzorowym synem, o którym wielu mogło pomarzyć. Nie skarżył się, wykonywał wszystkie polecenia i był anielsko grzeczny. W obecności ojca. Czasem zdarzało mu się być niegrzecznym dla innych, ale to z wyraźnego polecenia Michaela.
Charles miał w zasadzie dużo szczęścia, że ojciec przyjął go do tej pracy po tym, jak postanowił się od niego oddalić i poszukać czegoś innego w Londynie. Wrócił bezrobotny i pokonany, a ojciec stał się jego wybawieniem. Z drugiej strony, ktoś musiał kontynuować dzieło doktora Wrighta.
Doktor przełknął zniewagę ze spokojem. Niespotykanym spokojem.
- Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz. Takie podejście nie przystoi dorosłym mężczyznom.
- A jeśli nie? Co wtedy mi zrobisz? Wylejesz mnie? I kto będzie… zaraz, jak to było… „kontynuował twoje dzieło”?
- Charles, idź do domu. Wytrzeźwiej od tego, cokolwiek piłeś, brałeś, niuchałeś. Wyśpij się, zjedz coś. Najlepiej Snickersa, bo zaczynasz gwiazdorzyć.
Charles roześmiał się i zniknął za drzwiami swojego gabinetu. Wszystko leżało tak, jak to zostawił wczoraj. Było już po czternastej, a on niczego nie przestawił. Chwycił swoją grubą książkę, która była jego psychologiczną biblią od czasów studiów.
- A ty dokąd się wybierasz? – spytał doktor Wright, gdy pojawił się w poczekalni z książką.
- Do domu. Podobno odwołałeś wszystkie moje wizyty, więc nie ma sensu, bym tutaj dłużej siedział.
Powiedziawszy to, najzwyczajniej w świecie się ulotnił.
- Jesteś jego przyjacielem – powiedział Benjamin Wright do Michaela. – Wybadaj, co mu jest.
- Wierz mi, mnie też to interesuje.
- Nie lubię go, gdy jest taki dziwny.
- Mam przeczucie, że to może mieć jakiś związek z jej powrotem.
- Z czyim powrotem?
- Naprawdę nie wiesz?
Doktor Wright zrobił minę, która mówiła: „Oświeć mnie”.
- Ty naprawdę nie wiesz – rzekł Michael. – Nie masz absolutnie zielonego pojęcia o tym, że Elizabeth wróciła?
- Elizabeth Blackwood? – zdziwił się doktor.
- Teraz właściwie to Elizabeth Swallowtail.
- Jakie to urocze – sarknął doktor. – Mam na myśli zmianę nazwiska.
- Skąd wiesz, że po prostu nie wyszła za mąż?
- Ktoś taki jak ona nie jest w stanie się z nikim związać.
- Tak, tak, psychologiczne bzdury – podsumował Michael.
Doktor Wright przewrócił oczami. Nie lubił, gdy deprecjonowano jego świętą dziedzinę naukową. Wiedział już to i owo. Na podstawie lat doświadczeń mógł czytać w ludziach jak w otwartych księgach, a właściwie jak w ulotkach rozdawanych przez Świadków Jehowy. Niebyt obszernych i pełnych naciąganych teorii.
W przypadku Elizabeth sprawa nie była już taka prosta. Bazował głównie na opowieściach swego syna oraz jego przyjaciela, sama Elizabeth niechętnie z nim rozmawiała w dzieciństwie, traktując go jako zagrożenie. Najwidoczniej szczegółowe pytania dotyczące jej osoby były według niej zbyt inwazyjne. Zdołał sobie jednak wyrobić pogląd na jej osobę i jej wyjazd nie był dla niego zaskoczeniem. Ale powrót był.
- To nie są tylko jakieś tam psychologiczne bzdury – rzekł spokojnie doktor Wright. – Po prostu ty i Charles spaczyliście jej pogląd na płeć przeciwną. Jest tak zrażona do mężczyzn, że nawet nie jest w stanie postrzegać ich w pewnych kategoriach. Dlatego Randy’ego nadal kocha, was wciąż będzie nienawidzić. Każdy mężczyzna w jej wieku będzie jej przypominał o was. Oto przepis na wieczną samotność.
Komentarze
Prześlij komentarz