XXXIX Charles
Zdał sobie
sprawę z tego, że popełnił wielki błąd. Do pacjentów należy podchodzić
ostrożnie. Jako terapeuta powinien być obiektywny, powinien słuchać, powinien
obserwować z pewnej odległości. Między fotelem pacjenta a jego własnym zawsze
zachowany był dystans półtora metra.
W
samochodzie ciężko było o taki dystans, a jego pytanie postawiło go jeszcze
bliżej. Stracił całą swoją obiektywność, gdyż sprawa dotyczyła bezpośrednio i
jego. Był częścią Cambridge, był częścią przeszłości Elizabeth, od której tak
pragnęła uciec.
Przekroczył
niewidzialną granicę, doskonale o tym wiedział. Znał się na tym, widział
pierwsze oznaki paniki. Nie patrzyła na niego, zasłoniła się włosami. Nerwowo
skubała paznokcie, a dłonie lekko się jej trzęsły. Elizabeth znów była mało
racjonalna. Zadał przecież proste pytanie. Odpowiedź na nie okazała się być
zbyt trudna.
- Nie
powinienem był… Przepraszam… - Słowa z trudem opuszczały jego usta. Nigdy
jeszcze nie czuł się tak winny. To dopiero było nieracjonalne.
Nic na to
nie odpowiedziała, po prostu wysiadła z samochodu. Ruszyła przed siebie szybkim
krokiem. Charles siedział przez chwilę oniemiały. Nie wiedział, czy też
powinien wysiąść i pobiec za nią, poczekać, aż wróci, czy po prostu po nią
podjechać. W końcu zdecydował się na ostatnią opcję.
- Elizabeth,
nie bądź niemądra! – zawołał do niej, opuszczając szybę w samochodzie. W chwili
obecnej tylko to przychodziło mu do głowy, choć powinna nadejść konkluzja, że
to raczej marny sposób na uspokojenie jej.
Wyskoczył z
samochodu i podbiegł do niej.
- Ile razy
mam cię jeszcze przepraszać? – spytał gniewnie, gdy się z nią zrównał.
- W zasadzie
nie przeprosiłeś mnie ani razu – powiedziała drżącym głosem.
- Cały czas
to robię…!
- Dobrze
wiesz, co mam na myśli. Skoro poczułeś skruchę…
- Masz rację
– przyznał Charles, a przed oczami pojawiło mu się pudełko z listami, których
nigdy nie wysłał. – Znów masz nade mną przewagę.
- Jedź do
domu, Charles.
- Nie
zostawię cię tutaj, choćbyś mnie błagała. Siłą wepchnę cię do bagażnika i
dowiozę do Cambridge, choćbyś miała mi wydrapać oczy.
Zatrzymała
się gwałtownie. Była niczym dziecko, które zgubiło się w supermarkecie.
- Wygląda na
to, że nic się nie zmieniło, co? – spytała z krzywym uśmiechem. – Nadal jestem
mało racjonalna, impulsywna…
- Poniekąd
masz do tego prawo… - Charles podjął próbę pocieszenia jej.
- Ale
spodziewałeś się, że wydoroślałam, dojrzałam, poukładałam sobie pewne rzeczy w
głowie. A mi nadal brakuje kilku klepek…
- Zawsze
byłaś nieco na opak, Elizabeth. Życie cię do tego zmusiło. Poniekąd.
- Jak można
było zachować normalność z taką „rodziną”, prawda?
- Z
perspektywy czasu dostrzegam istotę problemu.
- Lepiej
późno niż wcale.
- Mogłabyś
przyjść czasem do mnie na sesję.
- I
ryzykować spotkanie z twoim ojcem? Nigdy w życiu.
Subtelnie
otoczył ją ramieniem, korzystając z tego, że znajdowała się w nieco innym
świecie. Zdarzało się jej popadać w dziwne odrętwienie, a następowało to po epizodach
nieracjonalności.
- Rzecz
jasna nie mógłbym pobierać od ciebie opłat za naprawianie tego, co sam
zepsułem, więc na pewno nie miałoby to miejsca w gabinecie mojego ojca.
Moglibyśmy wybrać jakiś neutralny grunt – zaproponował Charles, kierując
Elizabeth z powrotem do samochodu. Gdyby próbowała uciekać, spełniłby swoją
groźbę o wpychaniu do bagażnika. – Żeby naprawić wszystkie moje przewinienia,
najpierw muszę je poznać.
- Czyli
muszę się ze wszystkiego wyspowiadać? – spytała Elizabeth z powątpiewaniem.
Uniosła brwi, gdy Charles otworzył jej drzwi. – Nic za darmo.
- Będziesz
mogła wymierzyć mi odpowiednią karę. – Wskazał dłonią siedzenie.
- Będziesz
musiał ze wszystkiego się wyspowiadać. Moje myśli za twoje.
Zacisnął
zęby, aż cicho zatrzeszczały. Tego właśnie się obawiał, jeśli jednak dobrze to
rozegra, niektórych rzeczy nie będzie musiał wcale wyciągać na wierzch. Z
drugiej strony możliwość podzielenia się z kimś swoimi zmartwieniami była
bardzo budująca. Po burzliwej rozmowie z babcią poczuł się nieco lżejszy i
poczuł coś na kształt ulgi, choć była ona tylko chwilowa.
- Załatwione
– powiedział w końcu niechętnie.
- Słucham?
Czy mógłbyś powtórzyć? – Twarz Elizabeth diametralnie się zmieniła.
Zaintrygował ją swoją uległością, a w jej oczach pojawił się triumfalny blask.
Musiała być ciekawa tego, co urodziło się Charlesowi w głowie przez te
wszystkie lata.
- Zgadzam
się na wszystkie warunki, a teraz wsiadaj, zanim zmienię zdanie!
Spełniła
jego życzenie, a gdy usadowili się w samochodzie, zablokował drzwi.
- Hej, to
nie było konieczne! – syknęła Elizabeth. Musiała poczuć się zagrożona tym
obrotem spraw.
- To jest
konieczne, żeby nie przyszła ci do głowy kolejna głupota – stwierdził Charles,
ruszając w dalszą drogę. – Kto wie, może chciałabyś wysiąść w trakcie jazdy?
- Nie jestem
aż tak szalona…’
Wpięli się w
autostradę i Charles rozpędził samochód. Normalnie włączyłby głośno muzykę i
otworzył okno. Chciało mu się krzyczeć, śpiewać zachrypniętym głosem i wybijać
szybki rytm piosenki na kierownicy. To były jego krótkie i ulotne chwile
wolności. Z dala do ojca, od Michaela i wszystkich obowiązków.
Nie jechał
jednak sam, a on nie był jeszcze gotowy, by pokazywać Elizabeth swoją dziką
stronę. Milczał więc, czując na sobie jej badawcze spojrzenie.
- Wolałbym,
żebyś się tak we mnie nie wpatrywała. Zaraz zacznę się czerwienić.
- Dobry
kolor dla orangutana – stwierdziła, po czym zaśmiała się ze swojego żartu. –
Charles, patrz na drogę. Obie ręce na kierownicy!
***
- Mam wobec
ciebie dług wdzięczności – rzekł Charles, zanosząc torbę Elizabeth pod same
drzwi. Słyszeli już ujadającego Jacka, który musiał umierać z tęsknoty za
panią.
- Jest wiele
rzeczy, z których musisz się jeszcze rozliczyć – odparła, unikając jego wzroku.
Najwidoczniej specjalne przywileje obowiązywały jedynie w Porthtowan oraz w
drodze. Cambridge rządziło się swoimi prawami i teraz to one były wiążące.
- Cieszę
się, że zgodziłaś się ze mną pojechać.
- Było nawet
całkiem miło.
Rozmowa była
nienaturalna i sztywna, zatem Charles poczuł się w obowiązku jak najszybciej ją
zakończyć. Skinął zatem oficjalnie głową i odszedł bez słowa do samochodu.
Odjechał jak najszybciej spod domu Randy’ego. Musiał się teraz przygotować na podwójne
przesłuchanie. Doktor Wright i Michael mogliby zredukować jego cierpienia, po
prostu przesłuchując go razem. Najważniejsze, by nie zdradził się z tym, że do
Porthtowan pojechał z kimś.
Komentarze
Prześlij komentarz