XXXI Elizabeth

Nie mogła uwierzyć, że znów stała się ofiarą Charlesa. Oczywiście zauważyła otarcie na kolanie oraz na dłoniach, gdy rozpaczliwie starał się złapać równowagę. Niestety do głosu doszła dawna Elizabeth, zmęczona poniżaniem Elizabeth, mało racjonalna Elizabeth, która musiała wyładować swoją frustrację na jedynym człowieku w zasięgu kilkuset metrów.
              
Odepchnęła go od siebie, gdy próbował nieporadnie jej pomóc. Jak niby mógł jej teraz pomóc? Była przemoczona, zziębnięta, telefon nie działał… Nie mogła zadzwonić do Randy’ego, a i to było kompletnie pozbawione sensu. Nie posiadał samochodu, nie mógł po nią przyjechać.
              
Czy zrobił to specjalnie, czy też nie, nie miało najmniejszego znaczenia. Stało się, chłód napędzał niekontrolowany ruch szczęki. Palce drętwiały, mięśnie drżały, a w głowie szalała burza myśli.
              
Zmusiła się do ruszenia z miejsca, by nie zamarznąć. Zaczęła wspinać się stromą ścieżką z powrotem do domu pani Darcy. Przeklinała przy tym cały świat i Charlesa za jego głupotę. Zgrabiałe dłonie utrudniały wspinaczkę, kilka razy niebezpiecznie się osunęła. Gdy Charles proponował swoją pomoc, odpychała go od siebie i uparcie brnęła naprzód.
              
Oplotła się ramionami, gdy już wydostała się na górę. Opadła na kolana, czując, że siły z niej ulatują. Lepiące się mokre ubranie wywoływało w niej uczucie obrzydzenia.
              
Nagle Charles złapał ją pod pachy i poderwał do góry.
- Jeśli będziesz tu siedziała, zamarzniesz – mruknął. Miała ochotę go uderzyć, lecz problem polegał na tym, że nie czuła swoich dłoni.
              
Narzucił jej na plecy swoją bluzę i roztarł dłonie.
- Nic z tego, już ich nie czuję – jęknęła z rozpaczą. Pisnęła, gdy wziął ją na ręce i żwawo ruszył do domostwa pani Darcy.
              
Wypuścił ją dopiero na progu domu. Uderzyła go w ramię i pognała schodami do swojego pokoju. Minęła zaskoczoną panią domu. Wpadła do pokoju, zdarła z siebie przemoczone ubrania i wskoczyła pod prysznic, nastawiając na gorącą wodę.
              
Bardzo długą chwilę zajęło jej dojście do siebie w strugach wody. Nadal było jej zimno, ale przynajmniej odzyskała czucie w dłoniach. Gdy wyszła spod prysznica i zawinęła się w mięciutki szlafrok, spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
              
Było ono kwintesencją beznadziejności. Jak miała do czegokolwiek dojść, zachowując się w ten sposób? Po raz pierwszy poczuła wyrzuty sumienia względem Charlesa. Czuła się nieswojo z tym wszystkim.
              
Zeszła na dół do salonu, witając ogień w kominku westchnieniem ulgi.
- Herbatki? – spytała pani Darcy, podnosząc się z fotela. Elizabeth dopiero teraz ją dostrzegła.
- Gdzie Charles?
- Pojechał po coś do Penzance. Spieszyło mu się. – Pani Darcy spojrzała na nią z właściwą sobie surowością, przypisując jej winę za postępowanie wnuka. – Dobry boże, cała się trzęsiesz…!
              
Próbowała opanować drżenie, lecz nie panowała nad swoim ciałem. Pani Darcy zarzuciła jej na ramiona ciepły koc i posadziła w fotelu przy kominku.
- Co się stało? – spytała, podając paczkę chusteczek.
- Charles wrzucił mnie do wody…
- Co takiego? Jest kwiecień! Czy on upadł na głowę?
- Podejrzewam, że był to tylko drobny wypadek…
              
Pani Darcy zniknęła w kuchni, by wrócić z niej po kilku minutach z pokaźnym kubkiem herbaty oraz talerzem ciasteczek.
- Drobny wypadek?
- Poślizgnął się na kamieniu i jakoś tak samo wyszło… - Elizabeth złapała się na tym, że nie potrafi właściwie oczernić Charlesa. Odwykła od tego.
- Moja droga, takie rzeczy… Się nie zdarzają tak po prostu.
- Tym razem się zdarzyło.
- Tym razem?
              
Pani Darcy czekała na dalsze wyjaśnienia odnośnie incydentu. Minęły lata, odkąd Elizabeth ostatni raz wspominała głośno o zdarzeniach z przeszłości, w których brał udział Charles. W myślach wałkowała to samo raz po raz, jednak rzadko pozwalała sobie na uzewnętrznianie się ze swoimi problemami.
              
O problemach z Michaelem wspominała rzadko, zwykle żartobliwie, natychmiast zmieniając temat rozmowy. Nie lubiła skupiać się na sobie zbyt długo. Urosła do roli znakomitego słuchacza i choć nie mogła służyć innym radą, doceniali chociaż i to. Najczęściej po prostu ludzie potrzebowali się wygadać.

- Charles przedstawił cię nam jako swoją przyjaciółkę… - zagaiła przyjaźnie pani Darcy. Była nieco podobna do Randy’ego, sprawiała wrażenie szorstkiej i surowej, lecz miała w sobie spore pokłady empatii, którą obdarowywała nieliczne osoby.
- Byłam nią, dawno temu. – Elizabeth pokiwała głową. – Byliśmy wtedy dziećmi, lecz od tego czasu wiele się zmieniło. Na gorsze.
              
Pani Darcy nie wiedziała, jak miała to rozumieć i Elizabeth się jej nie dziwiła. W historii jej i Charlesa było wiele luk, wybielonych plam, wyciętych fragmentów, które miały tworzyć obraz czegoś normalnego, lecz nic takie nie było. W pewnym momencie pojawia się wielka czarna dziura z wyraźnym transparentem: „Michael”.

- Elizo… Co takiego zaszło między wami? Jako babcia czuję się w obowiązku dowiedzieć wszystkiego, mimo że jego ojciec tak usilnie starał się mnie wymazać z jego życia.
- Doktor Wright to wyjątkowy despota i wyjątkowo beznadziejny psycholog.
- Cieszę się, że podzielasz moje zdanie… Nie rozumiem, dlaczego Mary za niego wyszła…
              
Elizabeth przywołała z pamięci swoje spotkanie z Michaelem. Jako jedyna córka państwa Blackwood cieszyła się wyjątkową swobodą. Do czasu. Osoba Michaela szybko, w niezrozumiały sposób pochłonęła całą uwagę jej rodziców. Michael doskonale wiedział, co robi, był nad wyraz rozwinięty jak na swój wiek. Przed oczami miała jego paskudny uśmieszek, gdy podbił serca jej rodziców.

- Czasem tak sobie myślę, że nadal bylibyśmy przyjaciółmi, gdyby nie Michael – powiedziała ze smutkiem. Zaczęła i musiała dokończyć. Opowiedziała pani Darcy wszystko, poczynając od tego pamiętnego dnia.
              
Nigdy nie prowadziła dziennika czy pamiętnika. Nie potrzebowała zapisywać swoich wspomnień na papierze, gdyż nie wszystko dało się ubrać w słowa. Takie notatki mogły się też dostać w niepowołane ręce, dopiero by miała przechlapane za swoje konfabulacje. Miała za to znakomitą pamięć, błogosławieństwo i przekleństwo w jednym. Wszystkie wspomnienia przechowywała w specjalnych katalogach w swojej głowie.
              
Powrót był bolesny, gdyż jej przeżycia nadal posiadały ostre, raniące krawędzie. Była w domu pani Darcy, rozmawiała z panią Darcy i opowiadała najgorsze rzeczy o wnuku pani Darcy. Sama pani Darcy niedowierzała Elizabeth, a zarazem jej wierzyła. Miała ją za spokojną, szczerą osobę. Szczegóły jej opowieści nie pozostawiały zbyt wiele miejsca na wątpliwości.
              
Twarz pani Darcy stopniowo skrywał mrok i nie dlatego, że się zmierzchało. Elizabeth zacisnęła palce na swoim kubku, brnąc dalej w swoją opowieść. Im bardziej się w nią zagłębiała, tym większe poczucie winy w niej dojrzewało.
              
Obecny Charles różnił się od tego przed laty. Jednak nie mógł tak po prostu wymazać znaczącej części swojej historii. Jego uczynki tworzyły jego samego. Nie słowa, lecz czyny.
              
Nie robiło to na niej większego wrażenia, jakby oddzieliła się od sprawozdawczej części siebie. Odsłoniła przed panią Darcy wszystkie karty, ktoś w końcu musiał. Czuła się lżej, mogąc podzielić się wszystkim z kimś innym.
              
Bała się jednak, że Charles w każdej chwili może wrócić ze swojej wyprawy. Nie przestawała jednak mówić, słowa wylewały się z niej w zastraszającym tempie. Przedziwny kontrast do jej wieloletniego milczenia. Niech myśli sobie, co chce. Mówiła prawdę.
              
Nagle poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Wzdrygnęła się, przeczuwając, że spełniły się jej obawy. Twarz pani Darcy zastygła w gniewnym grymasie.

- Zostawisz nas samych? – spytał Charles łagodnie.

Komentarze

Popularne posty