XXXVI Elizabeth
- Najwidoczniej
nie można się od ciebie uwolnić nawet na chwilkę – rzekła Elizabeth, opierając
się o sławetne podpalone drzewo. Liczyła na chwilę wytchnienia, lecz Charles najwyraźniej
postanowił strzec jej jak pies.
-
Pomyślałem, że może…
- Po prostu
rozbolała mnie głowa. Ludzie, muzyka, ten gwar…
- Czujesz,
że tu nie pasujesz – skwitował Charles i miał w tym wiele racji. Nie należała
do rodziny, nie była nawet w zażyłej relacji z kuzynem pana młodego. Była
intruzem, który zasiał niepokój w sercu pani Darcy. Czuła się z tym naprawdę
okropnie.
Nieustannie
walczyła sama ze sobą. Pragnęła zaufać Charlesowi, chciała wierzyć, że miał
dobre intencje, a jednocześnie część niej nie potrafiła powstrzymać panicznego
strachu przed jego osobą. Ten stres ją wykańczał, co rusz przesuwając granicę
wytrzymałości.
Pojechała z
Charlesem do Porthtowan, bowiem wiedziała, że oboje znajdą się na obcym,
pozornie neutralnym gruncie. To wyrównywało nieco ich szanse. W rzeczywistości
to Elizabeth miała przewagę. Rodzina Charlesa była do niej przyjaźnie
nastawiona. Zaufała pani Darcy na tyle, by opowiedzieć jej o swoim życiu, które
jej nie rozpieszczało. Pani Darcy była pierwszą obcą osobą, która jej
uwierzyła.
- To
naprawdę piękne miejsce na wakacje – powiedziała, spoglądając w dal. – Odkąd
pojawił się Michael, nie byłam na żadnych wakacjach. Rodzice zostawiali mnie u
wuja i wyjeżdżali tylko z Michaelem. A możliwości Randy’ego były raczej
ograniczone. Chociaż raz zabrał mnie na wycieczkę do Brighton.
Charles
milczał, nie wiedząc, co miałby jej odpowiedzieć.
- Z początku
liczyłam, że pod nieobecność twojego nowego koleżki zechcesz do mnie „wrócić”…
Jednak ty zapadałeś się pod ziemię. Przestawałeś istnieć. Nawet twoi rodzice
cię kryli. Głównie twój ojciec.
Poczuła na
sobie jego badawcze spojrzenie. Uparcie jednak go unikała.
- „Och,
Charles nie najlepiej się czuje”, tak mawiała twoja matka. Mówiła to z takim
przekonaniem, że jej wierzyłam. „Charles nie ma ochoty na zabawy z tobą”, to
słowa twojego ojca.
- Jemu też
wierzyłaś?
- Nie
spotkałam się z żadną inicjatywą z twojej strony, więc to mogła być prawda.
- Michael
naopowiadał mi nieco nieprzyjemnych rzeczy o tobie…
- Uwierzyłeś
mu, bowiem Michael znał mnie jak mało kto, prawda?
- Zrozum,
byliśmy dziećmi… Dzieci wierzą w różne rzeczy.
- A podobno
potrafią też być niesamowicie sceptyczne.
- Czego w
zasadzie ode mnie oczekujesz?
Charles
musiał być zdezorientowany sprzecznymi sygnałami wypływającymi ze strony
Elizabeth. Ona sama nie mogła poradzić sobie z własnymi odczuciami.
- Nie mogę
ot tak wszystkiego zapomnieć… a jednocześnie chcę, żeby było jak dawniej -
powiedziała szybko, po czym zamilkła w oczekiwaniu na reakcję.
- Jak
dawniej… To znaczy jak?
- Choćby
wtedy, gdy próbowałeś mi powiedzieć o Harriett, a nie za bardzo ci wyszło. To
był jeden z nielicznych miłych dni.
-
Niesamowicie ciężko jest cokolwiek z ciebie wydobyć.
- Jeśli
pragniesz szczerości z mojej strony, musisz sobie na nią zasłużyć.
Przyjrzała
mu się w ciemności, dostrzegając jedynie odbicia świateł domostwa w jego
oczach. Zdawał się uśmiechać, musiał być zadowolony z tego, jaki obrót
przybrały sprawy między nimi. Niemalże wybłagał sobie u niej łaskę. Nie miała
zamiaru zdradzać się z tym, że była to jedynie kwestia czasu. Owszem, potrafiła
trwać długo w postanowieniach, potrafiła być uparta. Przychodził jednak czas,
gdy musiała zrezygnować z obstawaniu przy swoim dla świętego spokoju. Dlatego w
końcu zamilkła, bowiem i tak nikt jej nie słuchał. Dlatego w końcu ustąpiła,
bowiem liczyła na umiarkowany powrót do normalności.
Charles
odetchnął z niemałą ulgą. Nastąpiło tymczasowe zawieszenie broni, lecz nadal
miał się znajdować pod obserwacją. Elizabeth musiała teraz uważać na Michaela,
który w każdej chwili mógł odzyskać władanie nad biednym Charlesem i zwrócić go
przeciwko niej.
- Charles,
nie chcę tylko, byś mówił Michaelowi o naszych… postanowieniach.
- Ja też nie
chciałbym o tym mówić. Może mu się wydawać, że to część jakiegoś większego
planu. Wiesz, jaki on jest przewrotny.
Elizabeth
uznała, że wyjaśnili sobie absolutnie wszystko. Nie było sensu marznąć dalej na
zewnątrz. Ledwie Charles usiadł na krześle, porwał go Stephen i zmusił do tańca
ze sobą. Był widocznie podpity.
-
Szczęściarz z tego Stephena – rzuciła pani Darcy, poprawiając kwiaty w wazonie.
- Cóż, Charlesowi
też się powiodło – stwierdziła Joanne, przysiadając się do stolika. Policzki
miała rumiane od wysiłku. Elizabeth dostrzegła pod fałdami sukni czarne
trampki. – Stephen był przeszczęśliwy, gdy usłyszał, że Charlie pojawi się na
naszym ślubie.
- Nie
widzieli się przecież kilkanaście lat – zauważyła pani Darcy.
- Stephen to
prawdziwe dziecko szczęścia, nie potrafi długo chować urazy.
- To kochany
dzieciak, który zawsze rozrabiał na wakacjach.
- Ale to nie
on podpalił drzewo… - Elizabeth zaśmiała się pod nosem.
- Jesteście
najdziwniejszą parą, jaką kiedykolwiek spotkałam. A widziałam całkiem sporo
par. Ani razu nie zatańczyłaś z Charlesem.
- Bronię się
przed tym rękami i nogami.
W dawnych
czasach wyobrażała sobie siebie na miejscu Harriett. Były to wstydliwe myśli,
pozbywała się ich, gdy tylko się pojawiały. Po pierwsze – nie była Harriett,
nie mogła nawet powiedzieć o sobie, że była dziewczyną w tamtych czasach. Była
raczej bliżej nieokreślonym tworem, który starał się zniknąć w tłumie. Po
drugie – Charles był ostatnią osobą, z którą chciałaby mieć do czynienia, a
mimo to była w Porthtowan właśnie z nim.
- W zasadzie
nijak nie jesteśmy parą – powiedziała ostrożnie Elizabeth, nie spodziewając
się, że ktokolwiek jej uwierzy. – Przyjaźniliśmy się dawno temu, lecz
rozdzieliły nas pewne… okoliczności. Obecnie próbujemy naprawić pewne sprawy.
Pani Darcy
spojrzała na nią z wdzięcznością. Zupełnie jakby zapomniała o dawnej urazie
względem swego wnuka i teraz dziękowała Elizabeth w myślach, że postanowiła dać
Charlesowi szansę.
- To brzmi
tak romantycznie! – zapiała Joanne.
- Nie widzę
w tym niczego romantycznego, ale zdradzę wam pewną tajemnicę…
Tajemnica
musiała pozostać tajemnicą, gdy zjawił się Stephen i niemal dosłownie wyrwał
Elizabeth z krzesła. Pociągnął ją na parkiet i wepchnął Charlesowi w ramiona,
po czym sam zajął z zadowoleniem jej miejsce przy stole.
- Teraz jest
idealnie.
Komentarze
Prześlij komentarz