XXX Charles
Położyła
dłoń na jego dłoni ściskającej majdan. „Czy występują u ciebie pierwsze objawy
stresu?”, tak, jasne, oczywiście. Nie przejmował się tym, że robi z siebie
idiotę na oczach mniej znanej rodziny, niektórych być może nigdy nie spotka
ponownie w swoim życiu.
Jej
bliskość, gdy przekroczyła niewidzialną granicę, wstępując na terytorium
intymności, działała na niego piorunująco. Nie potrafił wytłumaczyć tego
fenomenu. Krew uderzyła do głowy, nie słyszał nic poza rozpaczliwym dudnieniem
czerwonego płynu w tętnicach. Naciągnięcie cięciwy nadal stanowiło dla niego
wyzwanie, musiał się pilnować, by się nie zdradzić ze swoją słabością.
Drugą ręką
poprawiła jego łokieć. Przygryzł policzek od środka, czując, że czas zwalnia.
Czuł się, jakby utknął pomiędzy wymiarami. Był on i była ona, cała reszta
zamarła w niemym oczekiwaniu.
- A teraz
spokojnie… - Zza kurtyny wydobył się jej aksamitny głos. – Puść. – Postąpił
zgodnie z jej życzeniem.
Czas
przyspieszył gwałtownie, gdy umysł Charlesa pognał razem ze strzałą. Gdy
utkwiła w tarczy zaledwie centymetry od strzały Elizabeth, rozległ się krzyk
zachwytu, który opuścił usta Stephena.
-
Dziewczyno, masz magiczne ręce! – Podbiegł do nich, a Elizabeth odskoczyła
spłoszona. – Charlie nigdy nie trafił do celu! Jestem ciekaw, jak na tę kwestię
zapatrują się jego kobiety…
- Liczba
mnoga, kuzynie? – odparł obojętnie Charles.
- Z taką
buźką… Na pewno było ich wiele. Życzę ci, by więcej już nie było. – Stephen
zerknął porozumiewawczo na Elizabeth.
- Muszę się
przewietrzyć… - powiedział nagle Charles, wciskając łuk w dłonie kuzyna. –
Zechcesz mi towarzyszyć?
Elizabeth
zgodziła się bez wahania. Charles wepchnął dłonie w kieszenie spodni i
poprowadził ją wąską ścieżką w stronę krawędzi klifu, gdzie powinna być jeszcze
wąska ścieżka prowadząca na plażę.
- Musisz się
przewietrzyć, co? Czy cały czas nie znajdowaliśmy się na powietrzu? – zawołała
za nim Elizabeth, próbując go dogonić.
Musieli
uważać na ścieżce, która gwałtownie opadła w dół. Jeden nieostrożny krok i
można było zjechać w tempie przyspieszonym z jedynym przystankiem: Dół.
- Sytuacja
stawała się dość niezręczna, nie uważasz? – odparł, podając jej dłoń na
ostatnim odcinku ich trasy. Skorzystała z jego uprzejmości, a on znów poczuł to
dziwne mrowienie.
- Dlatego,
że każdy opacznie interpretuje stopień naszej zażyłości?
- To chyba
przede wszystkim. Stephen uparcie obstaje przy tym, że jesteś moją…
-
Dziewczyną? Podczas gdy ja cię nienawidzę, a ty…
Charles nie
powiedział, wolał nie mówić, w jakim stosunku pozostaje względem Elizabeth.
Miał nadzieję, że sprawy między nimi nieco się unormują i będzie mógł liczyć na
światełko empatii w tej ciemnej jaskini, jaką było jego życie.
- Stephen
wspomniał o kobietach… - Mógł chyba uznać to za dobry znak, skoro interesowała
się jego życiem osobistym. Ciekawość to pierwszy stopień do czegoś nowego.
- Cóż, na
studiach miałem ich wiele – rzekł z lekkim zawstydzeniem. – Traktowałem je dość
przedmiotowo…
- Nie tylko
na studiach – zauważyła Elizabeth. – W liceum chodziłeś z tą… jak jej tam było…
Harriett. Dziewczyna myślała, że wygrała los na loterii.
- Losem na
loterii zawsze był Michael. Ja byłem tylko jego przybocznym, skrzydłowym,
nazywaj to sobie, jak chcesz.
- Zawsze
zazdrościłam Harriett…
- Ty
zazdrościłaś jej? Niby czego? – Charlesowi aż gorąco się zrobiło na myśl, że
Elizabeth mogła zazdrościć swojej koleżance… jego. Była to niezwykle głupia
myśl, zrobiło mu się jeszcze głupiej, gdy zdał sobie sprawę z własnej głupoty.
- Była ładna,
zawsze dobrze ubrana i te jej włosy… Dodatkowo jej twarz pozbawiona była piegów
i innych skaz w postaci pryszczy czy siniaków i otarć. – Charles wzdrygnął się,
a na język cisnęły mu się przeprosiny. Elizabeth jednak jeszcze nie skończyła.
– Byłeś dla niej taki miły… Przykro mi było patrzeć na ten silny kontrast
między twoimi zachowaniami w stosunku do dwóch osób tej samej płci, jakby nie
było.
- Nie
postrzegałem cię wtedy jako dziewczynę – wyznał Charles.
- Tylko jako
mięso armatnie, co? Nie martw się, ja też nie postrzegałam się jako dziewczynę.
- Tylko jako
co?
-
Bezkształtny twór bez prawa głosu.
- W pewnym
momencie stałaś się niezwykle milcząca.
-
Stwierdziłam, że i tak mnie nikt nie słucha, więc po co się odzywać?
- Masz miły
głos, Elizabeth. Gdy byłem na twoim wykładzie…
- Nie
przychodź więcej, bo jeszcze przypałęta się z tobą Michael. Choć gdyby chciał,
sam by przyszedł.
Uśmiechnęła
się do siebie. Charles wiele by dał, by móc znaleźć się w jej głowie. Nie
wiedział, co o nim myśli, co myśli o jego rodzinie i jakie to wspomnienie powoduje,
że się uśmiecha.
- Pamiętam,
jak chciał być bohaterem i wpadł po pas w bagno na budowie – powiedziała,
uchylając rąbka tajemnicy. – Matka załamała ręce nad jego widokiem.
- Wpadł w
jakąś dziurę… Pamiętam. – Charles pokręcił głową z rozbawieniem. – Potrzeba
było trzech chłopaków, by go wyciągnąć.
- Wszyscy
wróciliście mokrzy i brudni! Moi rodzice uznali, że to wszystko moja wina, że
to ja was tam powrzucałam.
- Pięciu
chłopa?
- Teraz
widzisz, że brakowało im piątej klepki? Dobrze byście zrobili, „udając”, że
wpadliście do Cam. Przy okazji byście się nieco umyli. Brudasy.
- Ojciec
umył mnie w ogrodzie, polewając wodą z węża, a potem się przeziębiłem. Smarki
zwisały mi aż do pasa.
- Trzeba był
je sobie zapleść w warkoczyk. Tydzień nie było cię w szkole. Michael nie miał z
kim się wygłupiać. Było wtedy nienormalnie spokojnie. A gdy już wróciłeś, znów
się przeziębiłeś, bo Harriett wpadła do rzeki.
- Bo ktoś
jej powiedział, że to dobry sposób na podryw.
- Charles,
mieliśmy wtedy po dziesięć lat, o jakim podrywie ty mówisz?
- Nazwała
mnie swoim rycerzem!
- Jesteś
idiotą, założę się, że Michael kogoś przekupił, żeby wrzucił Harriett do wody.
Ciężko jest samemu wpaść do Cam.
- Chyba, że
jest się tobą.
- Mi pomagał
Michael, nigdy sama nie wpadłam do rzeki.
- Jesteś
pewna, że nie straciłaś równowagi, idąc brzegiem? Czasem niewiele potrzeba…
Elizabeth
odepchnęła go od siebie w przyjacielskim geście. Wskoczyła na kamień sporych
rozmiarów i spojrzała na niego z góry.
- Was dwóch
i ja, oto przepis na poważne tarapaty – rzuciła, szarpiąc go za kosmyk włosów.
– Oczywiście to ja sama wrzuciłam siebie do rzeki, poparzyłam się zupą, której
nie jadłam, spadłam z roweru, którego nie miałam, potłukłam się na łyżwach, na
których nigdy nie jeździłam… Można tak wymieniać w nieskończoność. Straszna ze
mnie ofiara losu.
- Skoro tak
mówisz…
Odbił się od
kamienistego podłoża, by dołączyć do Elizabeth na głazie. Znów byli dwójką
dzieciaków szukających sobie zajęcia, gdy zajęć żadnych nie było. W obecności
kamieni pozostawała im tylko wspinaczka po nich. Poślizgnął się na powierzchni
kamienia, przeliczył się względem swojej koordynacji ruchowej i popchnął
Elizabeth, która z kolei nie utrzymała równowagi i wpadła do wody. Sądził, że
będzie płytko i co najwyżej zamoczy jedynie nogi do kolan, ale okazało się, że
trafiła w malutki basenik. Na tyle jednak duży, by pochłonąć połowę jej osoby.
- CHARLES,
TY KRETYNIE! – Elizabeth wypluła morską wodę z ust. – Zrobiłeś to specjalnie!
- Dobry
boże… Elizabeth… Nic ci nie jest? – Doskoczył do niej i pomógł wygramolić się
na brzeg.
- Czy nic mi
nie jest?! Żartujesz sobie ze mnie?! Zawsze to samo!
Wykręciła w
dłoniach połę swojej wełnianej narzutki, trzęsąc się z zimna.
- Jest
kwiecień, do cholery! Czy ty używasz czasem mózgowia?
-
Przysięgam, że nie chciałem! – Charles nie wiedział, jak mógłby jej w tej
chwili pomóc. Miała mokre plecy, nogi i połowę głowy, tak niefortunnie wpadła.
- Ileż to
razy „nie chciałeś”? – Poklepała się po kieszeni, przypomniawszy sobie, że trzymała
tam telefon. – O nie… - jęknęła. – Randy!
Wyciągnęła
telefon, mamrocząc coś nieskładnie pod nosem. Potrząsnęła urządzeniem, którego
ekran był czarny i za nic nie chciał ożyć.
- Randy!
Nie… Nienienie…
Charles nie
wiedział, co do tego wszystkiego ma Randy, ale postanowił w to nie wnikać. Już
i tak narozrabiał. Zapewne argument w postaci otartego na zielono, od glonów,
kolana, nie przekona Elizabeth, że był to wypadek.
- Utopiłeś
mi telefon! – warknęła, pokazując martwy aparat.
- Nie da się
tego ukryć – odparł spokojnie. Musiał pozwolić jej wyładować złość jak za
dawnych czasów. Michael powiedziałby, że zachowuje się cokolwiek
nieracjonalnie.
- Tylko to
masz mi do powiedzenia?
- Jest mi z
tego powodu przykro…
- Wsadź
sobie to „przykro”.
Komentarze
Prześlij komentarz