XIII Randy

- Jak poszło? – spytał, gdy szczekanie psa przeniosło się z ogródka do wnętrza domu, wskazując tym samym, że Elizabeth wróciła do domu.
- Nadspodziewanie dobrze – odparła, pojawiając się w salonie.
- To ciekawe, biorąc pod uwagę specyfikę urzędów.
- Nie, nie, to było piekło.
- Właściwie, jest dopiero druga. Jak udało ci się pojechać do Londynu, odczekać swoje w piekle i wrócić tak szybko?
- Och, ktoś mnie podwiózł.
- To bardzo miłe z jego strony. Co w tym zatem nadspodziewanie dobrego?
- Że go nie zabiłam.
- Że co proszę?
- Chodzi mi to, że nie zabiłam Charlesa.

Randy odłożył gazetę.
- Jechałam z nim i nawet przez głowę mi nie przeszło, żeby wyskoczyć z samochodu – powiedziała z nutką dumy w głosie. Mogła być z siebie dumna, w końcu nie zachowywała się jak kot, którego trzeba wepchnąć do transportera.
- A co to się stało, że natknęłaś się na Charlesa? O ile pamiętam, jego gabinet jest w zupełnie innej części miasta niż uczelnia.
- Przyszedł na mój wykład. A ty na pewno maczałeś w tym swoje paluszki.
- A wyglądam na takiego?
- Kumplujesz się przecież z Charlesem.
- Nic mu nie powiedziałem. Sądzę, że to robota Dana.
- Och, to na pewno musiała być jego robota. Wymyślił jakąś wymówkę, by nie prowadzić wykładu. Mam ochotę pozabijać was wszystkich.

Gdyby obecny nastrój Elizabeth dało się zilustrować, stałaby w tym salonie z niewielką, szarą chmurką nad głową, a dywan powoli nasiąkałby deszczem.
- Hej, przynajmniej oszczędź Charlesa – rzucił z uśmiechem.

Wtedy pojawiłaby się błyskawica, a potem rozebrzmiałby niski pomruk niezadowolenia. Poczłapała do swojego pokoju. Randy zaczął się zastanawiać, ile czasu minie, nim stanie na własnych nogach i znajdzie sobie swoje mieszkanie. Co prawda nie byłoby to dla niego miłe, gdyż bardzo długo musiał się obchodzić bez niej. Jednak kiedyś musiała zacząć żyć swoim własnym życiem.

Jeszcze jedna rzecz była zastanawiająca. Skoro Charles zabrał Elizabeth do Londynu i z powrotem, a wcześniej był na jej wykładzie, nie mógł się pojawić w pracy. Czy jego ojciec o tym wiedział?

Ciekawość zżerała go od środka. Postanowił, że wybierze się do sklepu, jako że planował świąteczny obiad dla Elizabeth dla uczczenia jej pierwszego wykładu w Cambridge. Po drodze chciał wpaść do Charlesa, o ile w ogóle wrócił do domu. Mógł równie dobrze kontynuować swoją wycieczkę gdzieś indziej.

Starannie zaparkowany samochód na podjeździe uspokoił nieco obawy Randy’ego. Nadal nie był pewien, co zastanie w środku. Pobojowisko, jakby ktoś wrzucił do środka granat, czy wręcz przeciwnie – wszystko wysprzątane na błysk? U Charlesa nigdy nie było za czysto, ani za brudno – ot równowaga.

Po raz pierwszy bał się, dzwoniąc do drzwi. Nie musiał długo czekać. Przynajmniej wiedział, że facet nie zaliczył zgona. Spodziewał się, że spotkanie z Elizabeth i najprawdopodobniej późniejsza kłótnia z ojcem lekko go rozstroją. Charles w takich chwilach zwykł zaglądać do kieliszka. Nie on jeden na tym świecie.

Charles pojawił się w drzwiach świeży jak pierwiosnek. Zamienił garnitur na wygodny dres. Wokół niego wyczuć można było lekką, orzeźwiającą nutę płynu do kąpieli. Uśmiechnął się szeroko do Randy’ego, jakby ten przyniósł mu ciepły placek w niedzielne przedpołudnie.

- Nie rozumiem, dlaczego tak się cieszysz – mruknął Randy. Przez wiele lat obserwował Charlesa, jak dorasta, jak z chłopca z poobdzieranymi kolanami zmienia się w mężczyznę i to całkiem przystojnego, ale nigdy nie widział go bardziej szczęśliwego niż teraz.
- Och, przyjdzie czas, że zrozumiesz – rzuciła Charles, zapraszając go do środka.

Na stoliku w salonie panował tradycyjny wręcz bałagan złożony z pogniecionych kartek papieru. Obok leżało pudełko, które zapewne mogło pomieścić ten bajzel. Nigdy nie zastanawiał się, dlaczego te papiery stanowiły stały wystrój tego pomieszczenia. I jak dotąd bał się zapytać.

- Ile powiedziała ci Elizabeth? – spytał Charles, starając się jakoś uprzątnąć bałagan. Randy uniósł brwi. – Znamy się nie od dziś, jestem pewien, że wszystko ci powiedziała.
- Szczerze powiedziawszy, niewiele mówiła. Ostatnio jest dość oszczędna w słowach.

Charles zachichotał.
- To całkiem normalne – skwitował mężczyzna.
- Normalne? – zdumiał się Randy. – Wolałem, jak opowiadała mi różne naukowe historie. Przynajmniej nie była taka ponura.
- Miałem na myśli raczej to, że ten stan jest normalny dla kogoś po jej przejściach. Niedobrze jest, gdy takie osoby zmusza się do mówienia o swoich problemach – zamykają się w sobie jeszcze bardziej. Dodaj do tego upór Elizabeth i masz przepis na milczący głaz.

Randy przymrużył oczy, ale zapisał sobie w odmętach pamięci, by nie naciskać Elizabeth w tych sprawach. Jeszcze wybuchnie jak pryszcz i zrobi się nieco nieprzyjemnie.

Charles przyniósł herbatę w czajniczku i filiżanki. Z kuchni dobiegł go zapach pieczonych ciasteczek migdałowych. To przypomniało mu, że w domu czeka na niego Elizabeth, której obiecał obiad. Założył, że Charles będzie chciał poczęstować gościa swoim wypiekiem, stwierdził zatem, że może poczekać tą chwilkę.

- Jak rozumiem nastąpił przełom w sprawie Elizabeth – zagadnął Randy, nalewając herbaty do filiżanek.
- Można to tak ująć. Przynajmniej nie chciała mnie zabić. Chwilowo.

Randy przez chwilę pomyślał, że nie powinni tak traktować Elizabeth. To nie były jakieś negocjacje, bowiem nawet najbardziej przekonywujące argumenty nie mogły odmienić ot tak zakorzenionych przekonań dziewczyny. Musieliby je wyrwać, pozostawiając jałową ziemię. Nie mogli też tego traktować jak choroby, którą można wyleczyć.

- Czasem sobie myślę, że ona mi nigdy nie wybaczy – rzekł Charles cicho, podnosząc filiżankę do ust. – Nawet ja nie mogę sobie do końca wybaczyć. Niektóre wspomnienia nadal napawają mnie obrzydzeniem.
- Spróbuj o nich zapomnieć – zasugerował bezmyślnie Randy. W tym pokoju to Charles był ekspertem w tych sprawach.
- To tak, jakbyś kazał krowie przestać mielić paszczą. Nie da się i tyle w temacie.
- Tym bardziej Elizabeth o tym nie zapomni. A ona przecież była po tej gorszej stronie.

Charles na chwilę się zamyślił. Randy nie śmiał nic mówić, ale zapach ciastek stał się o wiele intensywniejszy. Wystosował telepatyczny przekaz o palących się ciastkach. Jego marzenie o nadprzyrodzonych mocach najwyraźniej się spełniło, bo Charles poniuchał nosem i wstał z fotela.

- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo doceniam to, że jesteś moim przyjacielem – powiedział dziwnie zmienionym głosem. – Wyciągnąłeś mnie z odmętów bagna, w które wepchnął mnie Michael. Naprawdę chciałbym pomóc Elizabeth wyrwać się z niego.
- Wiem, chłopcze – odparł Randy z czułością, jakby przyjmował przeprosiny od syna. Którego w zasadzie nigdy nie miał, ale miał za to kogoś na miarę córki, która potrzebowała pomocy, nawet jeśli twierdziła, że jest zupełnie inaczej.
 - Tak czy siak… chyba powinienem wyjąć te ciastka, bo w przeciwnym razie będziemy zmuszeni jeść węgiel…

Komentarze

Popularne posty