XXXV Charles
Wolała
trzymać się na uboczu. W obliczu takiej ilości obcych osób, które spuściły
nieco z tonu z pomocą alkoholu, najrozsądniej było znaleźć dla siebie spokojny
kąt. Pani Darcy regularnie zaopatrywała ją w ciepłą herbatę i przeganiała
natrętnego Stephena, który narzucał się jej z tańcem.
- Gdyby nie
ty, na pewno by tu nie przyjechał – stwierdziła pani Darcy, sadowiąc się obok
Elizabeth na krześle.
- Nie sądzę,
by była to moja jakakolwiek zasługa – odparła, siorbiąc herbatę.
-
Dowiedziałam się nieco o moim wnuku, choć nie przyznam, bym była zadowolona tego,
czym się stał. Dobrze jest jednak widzieć skruchę.
- To jeszcze
niczego nie zmienia…
- Zmienia
absolutnie wszystko! Jest pierwszym krokiem do czegoś lepszego…
- Nie zwróci
mi to lat strachu. Mary przynajmniej wyrwała się z tego kręgu…
- Lepiej,
żeby ciebie nie spotkało to samo, Elizabeth. Naprawdę życzę ci jak najlepiej,
dziecko.
- Dlaczego?
Jestem praktycznie obcą osobą.
- Wręcz
przeciwnie. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo przypominasz moją córkę.
Elizabeth
odstawiła filiżankę na spodek, powstrzymując drżenie rąk.
- To dlatego
tak się stara? Myśli, że odkupi tym swoje winy względem matki?
- Widzę, że
nie rozumiesz. – Pani Darcy pokręciła głową. – Sprawa Mary to zaledwie ułamek.
Odbyliśmy z Charlesem poważną i niezbyt miłą rozmowę. Obarcza się winą, że
przymykał oczy na postępowanie ojca. Żałuje, że nie było go na miejscu, gdy
zdarzył się „wypadek”. Najbardziej jednak żałuje tego wszystkiego, co zrobił
tobie.
- Ja również
żałuję, że tak się to wszystko ułożyło – przyznała Elizabeth z lekkim oporem. –
Nie da się jednak cofnąć czasu.
- Mimo
wszystko postaraj się dać mu szansę.
- Nie byłoby
mnie tu, gdybym mu jej nie dała.
Uśmiechnęła
się z litością do Charlesa, który co chwila tańczył z inną kobietą. Całkiem
przypadkowo stał się sensacją na przyjęciu weselnym, a może zawdzięczał to
kuzynowi. Zapewne padł ofiarą okrutnego żartu lub wymyślnego zakładu i teraz
obtańcowywał wszystkie kobiety. Nie dane mu było odpocząć nawet przez chwilkę.
Gdy kończyła się piosenka, leciała następna i partnerka się zmieniała.
Charles
przelotnie dostrzegł, że Elizabeth rozmawiała z panią Darcy. Z min obu wnosił,
że była to poważna rozmowa. Elizabeth wkrótce miała przyjąć postawę defensywną,
to na pewno zwarzy nieco humory.
- Ten nasz
Charlie to niezły amant, co? – rzucił Stephen, przysiadając się do kobiet celem
rozładowania napiętej atmosfery. – Laski zabijają się o niego!
- Czyli nic
się nie zmieniło – skwitowała Elizabeth.
- Chcesz mi
powiedzieć, że zawsze tak było? Dalej, opowiedz mi o tym. – Stephen zamrugał
kokieteryjnie oczami.
- Nie chcę
tu oczerniać Charlesa…
- Jasne,
jasne. – Stephen machnął ręką z lekceważeniem. Charles został oczerniony aż
nadto.
- Nie słynął
ze stałości uczuć, jednak jakimś cudem dziewczyny leciały do niego jak muchy na
lep.
- Zmieniał
dziewczyny jak rękawiczki?
- Najdłużej
utrzymała się Harriett, jeśli dobrze pamiętam. Byli ze sobą w szkole średniej.
Szkoda, że zerwali na krótko przed balem maturalnym.
- I być może
to Harriett byłaby tu z nami zamiast ciebie?
- To
prawdopodobne. Harriett miała wobec niego całkiem poważne plany.
Elizabeth
zaśmiała się cicho.
- A może on
po prostu… się boi? – zasugerował Stephen.
- A czego tu
się bać? – prychnęła pani Darcy.
- Ślubu,
domu na przedmieściach i gromadki dzieci! Ja też się tego śmiertelnie boję!
- Odnoszę
wrażenie, że się ze mnie naśmiewacie – rzekł Charles, gdy nastąpiła przerwa w
tańcach.
- Absolutnie
nie! – zaprzeczyła gorączkowo Elizabeth, lecz nie wypadła przy tym zbyt
przekonująco. – Nie przyniosłeś mi ciasta.
- Co? Ja… -
Mruknął coś jeszcze pod nosem, ale posłusznie przyniósł talerzyk z kawałkiem tortu
weselnego.
- Czytasz w
moich myślach. Charles!
- Tego się
nie spodziewałaś, co? – spytał, gdy wetknął bezczelnie palec w sam środek
ciasta.
- Jesteś
obrzydliwy!
- Przecież i
tak zjesz to ciasto, więc w czym problem?
- W tym, że
jesteś niemiły!
- Byłbym
milszy, gdybym nie musiał tańczyć z każdą dziewczyną na tym weselu.
- A
zatańczyłeś już ze wszystkimi? – wtrącił się kuzyn.
- Poza
babcią i Elizbeth, która twierdzi, że ma dwie lewe nogi. Sprawdzałem, ma dwie
prawe. Elizabeth jest straszną kłamczuchą.
- Nie
wychwyciłeś, że to była metafora? – westchnęła Elizabeth ciężko. – Jakkolwiek
byś mnie nie błagał, nie zatańczę z tobą.
- Jesteś
niewdzięczna…
- Przyjechałam tu, Charles, na twoje
życzenie. Oszczędź mi dalszych upokorzeń. Nie umiem tańczyć.
- Nie umiesz
tańczyć, nie umiesz mówić, a jedyne, co masz w sobie to, sposób w jaki
chodzisz?
- Rzucasz mi
w twarz stary hit Genesis?
- Nie
spodziewałem się, że będziesz go znała…
- Randy jest
fanem, więc ja też musiałam zostać fanką zespołu.
Nim się
spostrzegli, zostali sami. Stephen wywijał z Joanne na parkiecie, pani Darcy
zniknęła, by doglądać spraw w kuchni. Elizabeth pozostała sama z filiżanką w
peonie oraz z Charlesem.
- Nawet nie
wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny – powiedział cicho. Ledwie go dosłyszała między
piosenką a wesołą wrzawą.
Poklepała go
po przyjacielsku po dłoni. Charles mógłby w tej chwili powiedzieć, co leżało mu
na sercu, a leżało bardzo wiele. Czuł się, jakby nosił w piersi niemal
namacalny ciężar. Jej dotyk sprawił, że czas zwolnił, a jego serce
przyspieszyło. Doświadczał tego, gdy był jeszcze chłopakiem z młodzieńczym
wąsem pod nosem. Obecnie był dojrzałym mężczyzną.
- Ależ tu
się zrobiło gorąco… - westchnęła Elizabeth. – Muszę się przewietrzyć.
- Obyś nie
natknęła się na wuja Stana, kopci jak lokomotywa…
- Poradzę
sobie. – Zabrała ze sobą swoją wełnianą narzutkę i wyszła na dwór. Było już
ciemno, zatem szybko zniknęła mu z pola widzenia. Gdyby jednak udała się na
spacer nad klifem i z niego spadła, do rana nikt by jej nie odnalazł.
Komentarze
Prześlij komentarz